poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Essie w natarciu - Mint Candy Apple + Go Ginza

Oczekiwałam weekendu pełnego słońca, zieleni, rozkwitającej wiosny, a otrzymałam szaro-burą, mokrą jesień :( Ja się pytam gdzie ten obiecywany żar tropików? Swoją drogą, pamiętacie serial "Żar Tropików"? Oglądałam namiętnie, a Wy?

Ale wracając do tematu, postanowiłam znów zaszaleć z pastelami i dzisiaj będzie bardzo słodko, ponieważ na paznokciach wylądowały dwa kolory ze stajni Essie, kultowy już Mint Candy Apple (wypuszczony na rynek w 2009 roku i to od tego koloru zaczęło się miętowe szaleństwo, które trwa do dzisiaj), oraz Go Ginza z tegorocznej kolekcji Madison Ave-Hue.




Oba to kremowe, kryjące pastele. Mint Candy Apple to ładna, nieco zgaszona mięta, więcej w niej tonów zielonych niż niebieskich, jest bardziej dyskretna niż pozostałe mięty z mojej kolekcji. A w wielkiej tajemnicy powiem Wam, że jestem okropnym "miętusem", uwielbiam wszystko co jest w kolorze miętowym, od lakierów do paznokci, cieni do powiek, poprzez swetry, spodnie, na butach i torebkach kończąc :) Co prawda na miętowy total look reczej bym się nie zdecydowała, jednak mięta króluje zarówno w moim kosmetycznym kufrze jak i w szafie :D Ale znów zboczyłam z tematu, więc już się poprawiam i przechodzę do essiakowej nowości, czyli Go Ginza. To piękny pastelowy chłodny fiolet, który czasem wygląda jak róż, dla mnie cudo, lakier idealny na sezon wiosenno-letni. Ładnie prezentuje się nawet przy mojej bladej skórze na dłoniach, ale coś czuję, że jego piękno jeszcze bardziej wydobędzie lekka opalenizna.

Kwestie techniczne. Pastele jakie są, każda z Was wie, zazwyczaj trudne w obsłudze, bez smug się nie obejdzie, czasami trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby uzyskać jednolitą taflę koloru. Z całym arsenałem obaw zasiadłam do malowania paznokci i szczęka mi opadła i delikatnie spoczęła na kolanach. Aplikacja jest naprawdę rewelacyjna, Go Ginza już po pierwszej warstwie pokryła paznokcie jednolitym kolorem, Mint Candle Apple co prawda zaraz po nałożeniu nie wyglądał za ciekawie, ale druga warstwa wyrównała wszelkie niedoskonałości. Dawno nie miałam tak równo położonego pastelowego koloru na paznokciach. Konsystencje obu lakierów są identyczne, trochę wodniste, ale dobrze przycięty pędzelek trzyma je w ryzach więc nie zalewają skórek. Schną w tempie ekspresowym na wysoki połysk.

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym czegoś jeszcze nie dodała. Ponieważ w piątek dotarła do mnie przesyłka z wodnymi naklejkami na paznokcie, na palcach serdecznych wylądowały słodkie kociaki :P Nie mogłam się im po prostu oprzeć :) A w kolejce czekają jeszcze naklejki z Betty Boop :D






Jak Wam się podoba efekt końcowy? Macie wśród swoich zbiorów któryś z dzisiejszych Essiaków? Używałyście już wodnych naklejek na paznokcie?

piątek, 26 kwietnia 2013

Timotei with Jericho Rose - Głęboki Brąz - szampon do włosów - mój ulubieniec 2012

Tak, wiem, że za chwilę mamy maj i w zasadzie pierwsze półrocze tego roku będzie zaraz za nami, ale jakoś wcześniej nie miałam okazji do tego aby podzielić się z Wami moimi wrażeniami odnośnie szamponu do włosów Timotei z Różą Jerychońską - Głęboki Brąz, który znalazł się na liście moich ulubieńców ubiegłego roku.

Moja przygoda z tym szamponem zaczęła się dość niewinnie a zakończyła ponad półrocznym gorącym romansem :) Rok temu postanowiłam zmienić kolor włosów z naturalnego blondu na ciemny brąz, ponieważ bałam się zniszczonych włosów używałam farby Inoa, która nie zawiera amoniaku, a co za tym idzie szybko się zmywa. Początkowo stosowałam szampon Iona, jednak okazał się drogim bublem i po wymęczeniu całej tubki pojawił się dylemat co dalej? Jak ochronić kolor? Wtedy odkryłam szampon Głęboki Brąz i to był strzał w dziesiątkę :)


Szampon zawiera ekstrakt z henny dla podkreślenia blasku i głębi koloru brązowych włosów. Wg producenta stworzono go w 100% z naturalnych składników, nie zawiera parabenów, a butelka podlega recyklingowi i została wykonana z 7% mniej plastiku niż dotychczasowa wersja opakowania. Wg mnie ten 100% naturalny skład to czysty chwyt marketingowy, skoro naturalny to co robi SLS na drugim miejscu w składzie?

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Selaginella Lepidophylla Extract, Lawsonia Inermis Leaf Extract, Trehalose, Gluconolactone, Glycerin, Dimethiconol, Guar Hydroxypropyltrmonium Chloride, Parfum, TEA-Dodecylbenzenesulfonate, Maltodextrin, Disodium EDTA, Mica, Carbomer, PPG-12, Citric Acid, Sodium Hydroxide, TEA-Sulfate, Triethanolamine, DMDM Hydantoin, Sodium Benzonate, Methylchloroisothiazolino ne, Methylsothiazolinone, Alpha-Isomethyl Ionone, Butylphenyl, Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, CI 77491, CI 77499 (źródło: KLIK)

Kosmetyk zamknięto w ładnej, dużej plastikowej butelce o pojemności 400 ml (cena: ok. 10 zł). Dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się z mokrych rąk. Otwiera się "na dzióbek" przez któy szampon swobodnie wypływa na rękę. Jedyna wada butelki, wąski korek, kiedy produkt się kończy, postawienie butelki na głowie jest trochę problematyczne, bo cały czas się wywraca, ale to tak naprawdę drobiazg.



Pomijając skład, marketing i wywracającą się butelkę, szampon sprawdził się rewelacyjnie. Przede wszystkim świetnie ochronił kolor moich włosów, mimo ostrego słońca nie spłowiał i nie zmywał się szybko. Nadał włosom blask i złociste refleksy, wyglądały bardzo zdrowo.

Szampon ma lekką, nieco lejącą się konsystencję ze złotymi drobinkami, ładnie się pieni i delikatnie pachnie. Dobrze myje włosy pozostawiając je sypkimi, gładkimi i miękkimi. Łatwo się po nim rozczesują i nie są obciążone.


Pomimo rzadkiej konsystencji szampon jest bardzo wydajny, niewielka ilość kosmetyku dobrze się pieniła i spokojnie wystarczała na moje gęste włosy do ramion,  400 ml butla starczała mi na około 2,5 miesiąca stosowania co drugi dzień (a zużyłam 3 butelki).

Niestety po wyjątkowo długiej i upierdliwiej zimie włosy straciły blask, stały się szorstkie i przesuszone dlatego Głęboki Brąz okazał się niewystarczający i chwilowo zamieniam go na jego brata przeznaczonego do włosów farbowanych. Ale kiedy włosy wrócą do swojego stanu sprzed kilku miesięcy Głęboki Brąz na pewno wróci na moją półkę :)

Szczerze polecam Wam Timotei, to pierwszy szampon w moim życiu, który używałam tak długo i namiętnie :)

Używałyście tego szamponu? Jak sprawował się u Was? Macie swoich ulubieńców wśród szamponów do włosów?

Pozdrawiam majówkowo, chociaż ja majówkę spędzę w pracy :( Odbiję sobie (mam nadzieję) w wakacje :D

wtorek, 23 kwietnia 2013

Essence Gel Tint 03 Flashy Apricot - czyli jak jeden, drobny szczegół może zepsuć świetny produkt

Nie tak dawno temu wśród wiosennych zakupów pokazywałam Wam nowość od Essence - żelowy tint do ust. Kiedy w sieci pojawiły się zapowiedzi essencowych wiosennych nowości, pierwsze co zapragnęłam mieć tu i teraz to były właśnie żelowe tinty. Trochę czasu mi zajęło zanim znalazłam je w Naturze, ale w końcu to się stało i tak trafiła do mnie żelowa "trójeczka" czyli Flashy Apricot. Czy warto było? I tak i nie, ale po kolei.


Tint zamknięto w przyjemnej dla oka, 5 ml, plastikowej, przezroczystej buteleczce. Dołączony aplikator w postaci wyprofilowanej gąbeczki jest bardzo wygodny, miękki, gładko sunie po ustach, pokrywając je równą warstwą koloru. Żelowa konsystencja kosmetyku jest bardzo lekka, dobrze się aplikuje, nie spływa ani z aplikatora, ani poza obręb ust.




Sam kolor można stopniować, jedna warstwa daje bardzo naturalny, delikatny kolor, dzięki kolejnym możemy uzyskać bardziej nasycony efekt. Tint poza kolorem, pozostawia na ustach bardzo przyjemną, lekko tłustą powłokę, która nadaje wargom subtelny połysk i chroni je przed wysuszeniem. Na ustach utrzymuje się około 4-5h, w zetknięciu z piciem/jedzeniem blaknie i się ściera, na szczęście równomiernie. Flashy Apricot w opakowaniu prezentuje się iście "żarówiasto", ale ustom nadaje ładny, ciepły odcień czerwieni, bardzo naturalny. Fajnie podkręca naturalny odcień warg.




W tym momencie pewnie zapytacie, w takim razie co z tym tintem jest nie tak? Otóż okrutnie cuchnie, a w smaku jest tak ohydny, że powoduje u mnie atak mdłości. Naprawdę, nie przeszkadzają mi różne warianty zapachowe kosmetyków do ust, ale ten ma w sobie coś tak irytująco sztucznego i chemicznego, że nie jestem w stanie go znieść. Nawet nie umiem go do niczego konkretnego przyrównać, niby owocowy, słodki, ale ja czuję w nim jeszcze sodę oczyszczoną i jakiś detergent. Mieszanka tak wybuchowa, że nie jestem w stanie zmusić się do jego używania i bardzo nad tym faktem ubolewam, ponieważ sam w sobie tint jest świetnym produktem, za niską cenę (ok. 9 zł) otrzymujemy dobrej jakości kosmetyk. Tylko ten odpychający zapach...

A Wy używałyście żelowego tintu Essence? Wolicie tinty czy jednak preferujecie klasyczne błyszczyki lub szminki?

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - L'Oreal Color Riche 304 Spicy Orange

Po ostatnim słodko-pastelowym szaleństwie przyszła kolej na coś bardziej soczystego. Dzisiaj sięgnęłam po jeden z moich ulubionych lakierów - L'Oreal Color Riche w kol. 304 Spicy Orange.




Lakiery L'Oreala należą do moich lakierowych faworytów z kilku powodów. Po pierwsze - pojemność, 5 ml daje szansę na zużycie lakieru w całości, w szczególności osobom, które dysponują kolekcją lakierów opiewającą na trzycyfrową liczbę sztuk. Po drugie - wykończenie, piękne, szkliste, z cudownym połyskiem, do tego jedna warstwa wystarczy do całkowitego pokrycia płytki jednolitym kolorem. I w końcu po trzecie - pędzelek, po prostu idealny, szeroki, przycięty półokrągło, giętki, elastyczny, malowanie nim paznokci to czysta przyjemność. Miłośniczkom lakierów Essie wyda się znajomy, tak to ten sam pędzelek :)

Prezentowany dzisiaj lakier 304 Spicy Orange to głęboki, ciemny pomarańcz (wpadający czasem w czerwień) o żelkowym wykończeniu. Nakłada się perfekcyjnie, schnie wręcz błyskawicznie, nie zostawia smug, nie bąbluje, jedna warstwa wystarcza w zupełności do pokrycia paznokci nasyconym kolorem. Idealny do szybkiego manicure.

Na palcu serdecznym przykleiłam po 4 kryształki, to mój pierwszy kontakt z tego typu ozdobami, w sumie efekt końcowy wg mnie jest do zaakceptowania, jednak nie do końca jestem przekonana czy przy mojej drobnej płytce powinnam używać takich ozdób.




Na zdjęciach: 1 x OPI Natural Nail Base Coat, 1 x L'Oreal Color Riche 304 Spicy Orange, 1 x Golden Rose Gel Lokk Top Coat + kryształki Wibo Nail Obsession Bojou Crystal.
Co myślicie o tej pomrańczce? Lubicie lakiery L'Oreala?

niedziela, 21 kwietnia 2013

Nivea Aqua Effect - żel do mycia twarzy z algami oceanicznymi i Hydra IQ

Witam Was Kochane niezwykle słonecznie :)

Nawet nie wiecie jak cieszy mnie wszechobecny błękit nieba, coraz intensywniejsza zieleń traw i ptaki śpiewające dosłownie wszędzie, coś pięknego, aż serce rośnie. To już chyba oficjalne i nieodwołalne: przyszła wiosna!

Za to ja po kilkudniowej nieobecności przychodzę do Was z nową notką. Dzisiejszym bohaterem będzie żel do mycia twarzy Nivea Hydra Effect do cery mieszanej i tłustej, który towarzyszył mi przez ostatnie dwa miesiące.

Jeszcze kilka lat temu regularnie używałam kosmetyków Nivea, wtedy zapewniały mojej skórze kompleksową pielęgnację, niestety z wiekiem potrzeby skóry twarzy uległy zmianie i teraz po produkty Nivea sięgam raczej sporadycznie. Po żel Hydra Effect sięgnęłam przypadkowo, kiedy poszukiwałam kosmetyku do oczyszczania twarzy, jako uzupełnienia do płynu micelarnego. Czy był to dobry wybór? O tym za chwilę, najpierw kilka słów o opakowaniu i obietnicach producenta.

Żel zamknięto w tubce o pojemności 150 ml, wykonanej z miękkiego, półprzezroczystego, matowego plastiku, co pozwala kontrolować zużycie kosmetyku. Tubka stoi na głowie, co jest dla mnie ogrmonym plusem, ponieważ produkt sam spływa do ujścia i nie trzeba wykonywać z nim ekwilibrystycznych popisów celem wydobycia kosmetyku. Opakowanie nie wyślizguje się z dłoni, jest ładne, proste, estetyczne, umieszczone na nim informacje są czytelne, krótkie, nie przytłaczają, mamy tutaj opisane działanie produktu, skład i pojemność. Zakrętka zamyka się na głośne kliknięcie, jest wygodna, dobrze chroni produkt przed niekontrolowanym wyciekiem :)




A co obiecuje nam producent? Skórę głęboko oczyszczoną i matową, wyglądającą zdrowo i pięknie oraz optymalne nawilżenie. Żeby to osiągnąć żel wzbogacono  w algi oceaniczne oraz Hydra IQ, niestety nie wspomniano czym dokładnie jest Hydra IQ, mogę się jedynie domyślać, ale domysłów swych nie zdradzę :) Dodatkowo w żelu znajdują się peelingujące granulki, których zadaniem jest oczyszczenie skóry i zapobieganie powstawania niedoskonałości.


Dla zainteresowanych przedstawiam skład:


Z ręką na sercu muszę przyznać, że faktycznie żel bardzo ładnie oczyszczał skórę i to jest jego największą zaletą. Byłam również pozytywnie zaskoczona, ponieważ po jego zastosowaniu nie miałam uczucia ściągniętej skóry, jednak nie zauważyłam aby stała się ona bardziej nawilżona. Co do peelingujących granulek, to określiłabym je raczej mianem masujących, ponieważ jest ich dość mało i są za miękkie aby mogły cokolwiek zetrzeć. Nie zauważyłam również zmatowenia skóry, jak się błyszczała tak błyszczy się dalej.

Czy jest to zły produkt? Na pewno nie, przez dwa miesiące użytkowania żelu miałam pewność, że z mojej skóry znikną wszystkie zanieczyszczenia, dodatkowo nie wysuszył jej i nie podrażnił, jednak poza oczyszczaniem nie zaoferował nic więcej, a dla mnie to trochę za mało. Być może jeszcze kiedyś po niego sięgnę, jedank na razie nasza znajomość zakończy się na jednym opakowaniu.

Używałyście ten żel? Co o nim sądzicie? Jakich żelów do oczyszczania twarzy używacie?

wtorek, 16 kwietnia 2013

OPI Couture de Minnie - czyli słodka propozycja OPI na nadchodzące lato

Czy jest wśród Was ktoś, kto w dzieciństwie nie kochał bajek Disneya? Ja uwielbiałam, do tej pory zdarza mi się oglądać przygody Pluta, Goofie'go, Kaczora Donalda, Myszki Mickey, już o takich klasykach jak Mała Syrenka, Królewna Śnieżka czy Piękna i Besta nie wspomnę :) Chciałybyście wrócić do czasów dzieciństwa? Na pewno pomoże Nam w tym letnia kolekcja lakierów OPI, której główną bohaterką jest Myszka Minnie (osobiście wolałam wybrankę Donalda - Daisy, ale Minnie też darzyłam sympatią).

To już druga kolekcja OPI z Minnie w roli głównej, pierwsza miała swoją premierę w zeszłym roku i w tym roku powraca w kolejnej odsłonie w kolekcji Couture de Minnie. Kolekcja składa się z pięciu kolorów: trzech kremowych, jednego piaskowego i jednego brokatu, wszystko w odcieniach różu i czerwieni (a jakże!).



zestaw miniatur Couture de Minnie
Nie wiem jak Wam, ale mnie ta kolekcja bardzo przypadła do gustu, kolory może i wtórne, ale całość po prostu mnie urzekła, jest taka ... słodka :) Moim faworytem jest brokatowy Minnie Style, wygląda na biało-różowego brata Polki.com i bardzo chciałabym go mieć. Ciekawa jestem również piaskowego Magazine Cover Mouse, piaskowca z OPI jeszcze nie miałam. Fajnie, że zestaw miniatur zawiera w zasadzie całą kolekcję, można dokupić pełnowymiarowy Minnie Style i będzie komplet :D
Czujecie się skuszone przez Myszkę Minnie?
Ja bardzo bym chciała kolekcję poświęconą Kaczce Daisy :) A Wy jakiemu bohaterowi Disneya poświęciłybyście kolekcję?



poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Inglot 387 + 388 + OPI Polka.com

Weekend upłynął mi pod znakiem wiosennych  porządków :) Z szafy wyleciało kilka sztuk zbędnej, nienoszonej garderoby, albo takiej, która najzwyczajniej w świecie przestała mi się podobać, pozbyłam się też zalegających gdzieś na dnie starych torebek, portfeli i innych gadżetów, jednym słowem rupieci, o których już dawno zapomniałam :) Od razu poczułam się lżej i również czegoś lekkiego zachciało mi się na paznokciach. Ponieważ nie mogłam się zdecydować na konkretny kolor z tych, które nabyłam z wiosennej kolekcji Inglota, ostatecznie wybrałam dwa i okrasiłam je błyskotkami od OPI.


Na paznokcie nałożyłam po dwie warstwy lakieru 387 oraz 388 (palec serdeczny). W kwestiach technicznych: oba lakiery mają przyjemną lekką konsystencję, nie rozlewają się po płytce, jedna warstwa kryje już całkiem przyzwoicie, ale niestety jak to bywa w przypadku pasteli, powstały nieestetyczne smugi więc druga warstwa okazała się niezbędna. Lakiery szybko wyschły na wysoki połysk, ale i tak nałożyłam top, po prostu inaczej nie potrafię :) Za to jednej rzeczy nie mogę wybaczyć Inglotowi. Pędzelka! Może ze mną jest coś nie tak, ale nie jestem w stanie idealnie pomalować paznokci tak cienkim pędzelkiem :( Wiem, że są zwolenniczki tych cienkich i tych, które muszą mieć grubszy i każdemu się nie dogodzi, ale może coś w stylu Essiakowego pędzla zadowoliłoby znaczną większość? Mnie w każdym razie na pewno.

Ale wracając do tematu :) 387 to bardzo ładny, jasny, cukierkowy róż, właśnie takiego odcienia szukałam od pewnego czasu, z kolei 388 to delikatny, jasnolawendowy fiolet. O ile w butelkach widać różnicę pomiędzy kolorami, o tyle na paznokciach ta wyraźna różnica zanika i na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo. Więc co Ewunia robi w takim przypadku? Oczywiście sięga po swoją ukochaną i niezawodną Polkę.com i dodatkowo zdobi serdeczny palec fioletowo-różowo-turkusowymi błyskotkami, żeby w słońcu (w końcu!) miało się co mienić :)

Efekt końcowy wygląda tak:



Mnie się podoba, a Wam?

sobota, 13 kwietnia 2013

Spring shopping!

O tym właśnie marzyłam od dłuższego czasu - o pięknym, słonecznym dniu, w którym zamiast ciężkich zimowych butów, kurtki, szalika, czapki i rękwiczek, założę lekkie buciki, wiosenny płaszczyk i tęczowy bawełniany komin. Cudownie było poczuć ciepłe promienie słoneczne na buzi, zobaczyć czyste błękitne niebo i usłyszeć pełen radości śpiew ptaków :)

Niestety, kiedy chciałam przygotować szafę na wiosenną aurę okazało się, że zostałam ... bez butów! Ale się zdziwiłam! Co jak co, ale chyba nigdy w swoim życiu nie miałam takiej sytuacji, ale prawda jest taka, że po prostu nie miałam ochoty kupować wiosennych bucików, no bo jak mierzyć lekki pantofelek czy baletkę kiedy stopa opatulona w wełnianą skarpetkę, bo na dworzu zimno jak cholera i śniegu po kolana? Nie wiem jak Wy, ale ja w takich warunkach nie znoszę mierzyć butów. Wgrzebałam jakieś sportowe buty z dna szafy i ruszyłam na łowy :) Teraz mogę przywitać wiosnę, mam odpowiednie pantofle i baletki. Co do baletek, to nie mogłam się oprzeć i kupiłam te, o których na swoim blogu pisała Soemi87 w tym poście (wybacz Kochana, ale zakochałam się w nich jak tylko je zobaczyłam u Ciebie :D).

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zakupiła nowych kosmetyków :) I tak trafiło do mnie kilka drobiazgów:
- kolejna buteleczka kropli wysuszajacych lakier  Essence Nail Art Express Dry Drops, pisałam o nich tutaj,
- zestaw do frencha Bell Salon Perfect French Manicure & Pedicure zakupiony w Biedronce, oraz
- żelowy tint Gel Tint Essence w kol. 03 Flashy Apricot.


Na żelowy tint od Essence polowałam już od dłuższego czasu i bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się go kupić. Po pierwszych testach zapowiada się przyjemnie.



Jeden zestaw od Bell już mam, tylko z jaśniejszym lakierem nawierzchniowym, mama zrobiła sobie nim świetnego frencha i była zadowolna z tego setu i z trwałości lakierów więc postanowiłyśmy kupić drugi zestaw z innym kolorem :)


A Wy jak spędziłyście pierwszy, prawdziwie wiosenny dzień tego roku?

Pozdrawiam,
E.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Essence Sun Club - Shimmer Bronzing Powder - kol. nr 20 suntanned

Wiosna póki co idzie do nas bardzo wolno, ale słonko wygląda od czasu do czasu spoza tych okropnych chmurzysk, muskając ciepłymi promykami nasze spragnione słońca twarze :) Już niedługo nasze buzie złapią pierwszą, lekką opaleniznę, ale na razie ten upragniony, zdrowy brąz musimy sobie wyczarować same :)

Nie wiem jak Wam, ale mnie znalezienie dobrego brązera przysparza samych problemów. Przez moją kosmetyczkę przewinęło się już parę kosmetyków brązujących i póki co, żaden się nie sprawdził :( Nie wiem czy to wina kolorów, czy mojej nieumiejętności ich dobrania? Nawet nie chodzi o to, że jeden za ciepły inny za chłodny, tylko o to, że brązera na mojej twarzy po prostu nie widać... Mój naturalny kolor włosów to taki popielaty blond ze złotymi reflekasmi, ładny ale nijaki, do tego jasna cera ze skłonnością do zaczerwienień i w ogóle w tonacji różowej (czemu natura nie obdarzyła mnie piękną oliwkową cerą, no czemu?), w związku z tym rok temu postanowiłam zostać brunetką i teraz mogę pochwalić się czupryną w kolorze ciemnego, czekoladowego brązu z głębokim wiśniowym połyskiem. Zapytacie co ma zmiana koloru włosów do brązera? W moim przypadku dużo, ponieważ po latach używania wersji przeznaczonych dla blondynek tym razem sięgnęłam po wersję dla brunetek. I wygląda na to, że było to słuszne posunięcie :)

Do mojej kosmetyczki trafił puder brązujący Essence Sun Club Shimmer Bronzing Powder (brunettes - dark skin) w kol. nr 20 suntanned. Zanim przejdę do koloru, kilka słów o opakowaniu, tłoczeniu, no wiecie, wszystkim tym co cieszy oko przy zakupie :)

Puder zamknięto w okrągłym, przezroczystym pudełeczku wykonanym z całkiem solidnego plastiku. Na wieczku srebrną czcionką uwieczniono nazwę produktu, do jakiego typu urody (?) jest przeznaczony oraz jego gramaturę (9g). Czuję, że napisy będą miały tendencję do złażenia, ale póki co moje nie doznały żadnego uszczerbku i dzielnie trzymają się na miejscu :) Z tyłu opakowania na różowej naklejce umieszczono nr oraz nazwę odcienia, krótki opis i skład. Wieczko zamyka się na porządne kliknięcie dlatego mamy pewność, że opakowanie przypadkowo się nie otworzy, mało tego, czasem z nim walczę, żeby je w ogóle otworzyć.



Sam puder został wytłoczony we wzór przypominający fale na pisku oraz postać dziewczyny z rozwianym lekko włosem, ubraną w krótką sukienkę. Nawet przyjemnie to wygląda. Wiecie co jest fajnego w tym pudrze? Zapach! Pachnie tak pięknie, słodko, kokosowo, bardzo przyjemnie, ale zdaję sobie sprawę z tego, że kogoś zapach ten może drażnić, na szczęście po nałożeniu na twarz jest zupełnie niewyczuwalny.


I teraz to co najważniejsze, czyli kwestie użytkowe. Myli się ten, kto myśli, że pudrem Essence wyczaruje hebanową opaleniznę na licu, lub chociaż przyzwoicie wykonturuje twarz. Nic  z tych rzeczy. Owszem, kolor jest ciepły, ma w sobie dużo złotych drobinek (nie widać ich na buzi) i faktycznie jest ciemniejszy niż te, które dotychczas używałam, ale na policzku zostawia raczej mgiełkę koloru niż konkretny brąz. Jednak po raz pierwszy w życiu widzę ten brąz na twarzy. Puder ładnie ociepla moją cerę, daje efekt bardzo subtelnej, zdrowej opalenizny, takiej od pierwszych promieni wiosennego słońca - nakładam go na policzki, środek nosa i brodę, a dla świetlistego efektu kości policzkowe muskam dodatkowo rozświetlaczem Catrice z kolekcji SpectaculaART. /Niestety brązer na moim policzku okazał się zupełnie niefotogeniczny i za nic w świecie nie chciał się ujawnić na zdjęciach :(/



Wg mnie brązer Essence idealnie sprawdzi się u dziewczyn z jasną karnacją, dla tych z ciemną może być za jasny.

Puder jest twardy, żeby nabrać go na pędzel trzeba się trochę namachać, ale za to nie pyli. Największe zaskoczenie? Trwałość, trzyma się naprawdę długo, maluję się około godziny 6 rano a o 18, kiedy wracam do domu wciąż trzyma się na policzkach, nie ciemnieje, nie robi plam, nie wysusza skóry i jak na razie nie miałam po nim żadnych przykrych niespodzianek.

Podsumowując, czy jest to dobry produkt? W mojej ocenie tak, chociaż nie jest wolny od wad, na pewno warto go wypróbować, jednak jeśli ktoś od brązera oczekuje więcej niż tylko ocieplenia cery, może się rozczarować.

A Wy macie swoje ulubione brązery? Chętnie poczytam o Waszych ulubieńcach :)

E.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Bourjois Rendez-vous a Paris - kolekcja lakierów do paznokci So Laque Glossy

Dzisiaj będzie krótko, pastelowo i błyszcząco :)

Z radością donoszę, że w Rossmanie jest już dostępna wiosenno - letnia trend edycja nowych lakierów do paznokci Bourjois So Laque Glossy w pięknych pastelowych kolorach. Aż mi się oczy zaświeciły jak je zobaczyłam, jednak z bólem serca nie zakupiłam na razie żadnego, ale pomyślałam, że mogą się Wam spodobać.

Coś czuję, że mięta, błękit i cukierkowy róż prędzej czy później trafią do mojej kolekcji :)

Cena lakierów: 29,99 zł.





Podoba się Wam ta kolekcja?

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - OPI Big Hair... Big Nails

Dziś nie będzie ani piasków ani pasteli. Zdziwione? Będzie coś optymistycznego - żarówiasty żelkowy lakier od OPI :)

OPI Big Hair... Big Nails pochodzi z kolekcji Texas, która swoją premierę miała bodajże dwa lata temu. Jest to mój ulubiony żelkowy lakier, połysk ma tak niesamowity, że można się w nim spokojnie przejrzeć :) Zawsze inauguruję nim sezon wiosenny, jak wiadomo w tym roku, póki co nie ma czego inaugurować, ale miałam na niego tak ogromną ochotę, że wylądował na paznokciach mimo śniegu zalegającego za oknem.




Ciężko określić jego kolor, to taka koralowa czerwień, w zależności od światła wpada w różowe bądź pomarańczowe tony. Do przyzwoitego krycia wystarczą dwie warstwy, ale widać białe końcówki, szybko wysycha, nie bąbelkuje, jednak jego konsystencja jest dość rzadka i ma tendencję do zalewania skórek, co z resztą widać na zdjęciach :( Zmywa się bardzo dobrze, nie brudzi i nie odbarwia płytki paznokcia.



Żelkowe wykończenie jest jednym z moich ulubionych, uwielbiam kiedy moje paznokcie błyszczą jak szklana tafla i pięknie odbijają światło.

A Wy lubicie taki efekt, czy preferujecie kremowe wykończenie?