wtorek, 27 sierpnia 2013

Jesienne inspiracje: ArtDeco Talbot & Runhof - kolekcja makijażu na jesień 2013

Ja wiem, że za oknem wciąż lato i jeszcze trwają wakacje, ale wrzesień zbliża się wielkimi krokami, a co za tym idzie zewsząd zaczną nas atakować jesienne propozycje makijażu. Kilka dni temu pokazałam Wam zapowiedź IsaDory Color Chock (klik), gdzie najbardziej do gusty przypadła Wam paletka cieni. Dzisiaj mam za to do pokazania to, co przygotowała dla nas marka ArtDeco - kolekcję Talbot & Runhof.


Składają się na nią:
- 4 nowe odcienie pojedynczych cieni do powiek:
od lewej: Peacock Coquette, Cherry Blossom, Matt Rosy Starling, Western Opera


- 3 odcienie sypkich(?) cieni do powiek:
od lewej: Rosy Starling, Peacock Coquette, Cherry Blossom


- róż do policzków w kol. Western Opera



- 4 nowe odcienie lakierów do paznokci:
od lewej: Cherry Blossom, Rosy Starling, Peacock Coquette, Western Opera


- 3 nowe odcienie szminek Perfect Color Lipstick:
od lewej: Exotic Kiss, Cherry Blossom, Rosy Starling


- 3 nowe odcienie szminek szminek Couture Lipstick:
od lewej: Asian Velvet Cherry, Velvet Western Columbine, Velvet Western Lily


- 3 odcienie konturówek do ust:
od góry: Mineral Western Lily, Mineral Western Columbine, Mineral Cherry Blossom


- eyeliner w pisaku High Precision Liquid Liner (czarny)


- kredka do oczu Magic Eyeliner (czarna)


- 2 odcienie wodoodpornej kredki do oczu w kol. Peacock Coquette (na zdjęciu) oraz Cherry Blossom


- kredka do brwi Eye Brow Designer w kol. Ash Blond


- tusz do rzęs Art Cuture Lash Volumizer (czarny).


źródło wszystkich grafik: www.google.pl/images  

Kolekcja bardzo przyjemna dla oka, mnie najbardziej spodobał się róż. A co Wam podoba się najbardziej?


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki: Misslyn Velvet Diamond nr 78

Dzisiaj, jak co tydzień post dla lakieromaniaczek i fanek piaskowego wykończenia. Kiedyś (klik) pokazywałam Wam już dwa lakiery z kolekcji Velvet Diamond od Misslyn, ale ten dzisiejszy to niezły gagatek :)


Aplikacja lakieru jest bardzo przyjemna, już jedna warstwa pokrywa paznokcie jednolitym kolorem. Wysycha błyskawicznie. Mimo, że ma w sobie dużo drobinek jego powierzchnia jest gładka, jakby welurowa, nie zaczepia o ubrania.

Chciałabym Wam opisać kolor, ale się nie da, ponieważ w zależności od światła kolor nabiera różnych odcieni. Kupowałam go jako metaliczną miętę a jak się zdziwiłam kiedy malowałam nim paznokcie. Raz jest właśnie miętą, za chwilę staje się stalowoszary, w sztucznym świetle jest lodowobłękitny, a w słońcu nabiera kolory turkusowego ze złotą poświatą. Mówię Wam czary! Na zdjęciach lakier ujawnił swoje stalowoszare oblicze:






Jak Wam się podoba piaskowy kameleon?

sobota, 24 sierpnia 2013

To się nazywa błysk! - NYX Mega Shine Lip Gloss nr 160 (Tea Rose), nr 136 (Dolly Pink)

Cześć!

Kiedy przygotowywałam dzisiejszą notkę stwierdziłam, że w moim kosmetykoholiźmie mogę spokojnie rozróżnić kilka etapów. Pierwszy i zdecydowanie najdłuższy był etap cieni do powiek, kupowałam je w ilościach hurtowych, we wszystkich kolorach tęczy (no wiecie, nazwa bloga, jakby nie było zobowiązuje :D). Potem przyszedł etap krótki związany z podkładami zakończony znalezieniem ideału (tak, prawdę tego dokonałam :D). W tzw. międzyczasie dopadła mnie różowa obsesja, związana z faktem, że w moim własnym. skromnym mniemaniu, jako tako umiem posługiwać się różami i teraz eksperymentuję z kolorami, konsystencjami i wykończeniami. Ale ostatnim moim szaleństwem są wszelkiej maści mazidła do ust, ich kolekcja niebezpiecznie rośnie i to właśnie z tego powodu trafił do niej błyszczyk z jednej z moich ulubionych marek czyli NYX Mega Shine Lip Gloss w kol. nr 136 o nazwie Dolly Pink. Tak dobrze czytacie, jedna sztuka, wymieniony w tytule posta kol. nr 160 czyli Tea Rose jest prezentem sprawionym przeze mnie mojej Mamie, która w trakcie tworzenia niniejszej notki dzielnie odpowiadała na moje dociekliwe pytania i z chęcią oddała go do sfotografowania i zeswatchowania, żeby po zakończeniu tych czynności szybko capnąć go z powrotem do torebki w obawie, że jej go zabiorę :) Ale po tym nieco długim wstępie czas przejść do sedna.


Zacznę od tego, że kosmetyki NYX już nie są dostępne tylko w firmowym salonie w warszawskim CH Blue City, ale pojawiają się również w wyselekcjonowanych perfumeriach Douglas, ich liczba stale rośnie, a wszelkie informacje na ten temat znajdziecie na fanpage'u marki na FB.

Mega Shine Lip Gloss to sztandarowy produkt NYX dostępny w aż 50 kolorach. Uwierzcie mi, każda z Was znajdzie coś dla siebie: soczyste czerwienie,  intensywne i słodkie róże, dyskretne odcienie nude. Stałam dobre kilkanaście minut zanim wybrałam coś dla siebie :)

Opakowanie jest bardzo proste i takie najbardziej lubię, smukłe, kwadratowe, z czarną nakrętką, która zamyka się na dodatkowe kliknięcie, nic się samo nie otworzy, nie wyskoczy. Napisy są bardzo trwałe, nie ścierają się podczas noszenia błyszczyka w torebce. Ale to nie wszystko, opakowanie posiada jeden, uroczy szczegół, który sprawił, że gęba cieszyła mi się od ucha do ucha, ale to zostawiam na deser :)


Aplikator to klasyczna gąbeczka, miękka, dosyć spora i lekko wygięta co zapewnia wygodne nakładanie błyszczyku na usta.


Konsystencja jest bardzo przyjemna, delikatnie kremowa, świetnie się aplikuje, nie spływa poza kontur ust. Daje uczucie nawilżenia, nie klei się (czego wprost nienawidzę) i generalnie nosi się bardzo komfortowo. A jak pachnie! Po prostu ślicznie :) Delikatnie i słodko, ja wyczuwam lekką nutkę wiśni :)

Mega Shine Lip Gloss, jak sama nazwa wskazuje, nadaje ustom mega połysk, ale nie są to słowa bynajmniej na wyrost, ponieważ faktycznie usta wyglądają jak polakierowane, błyszczą się szkliście, jak tafla. Przy tym są naprawdę bardzo trwałe, bez jedzenia i picia wytrzymują kilka godzin, oczywiście w tym czasie ich blask powoli znika, ale na ustach pozostaje subtelny kolor.

Dla mamy wybrałam kolor nr 160 (Tea Rose) i może sugeruję się nazwą, ale dla mnie to faktycznie taki herbaciany róż. Dyskretny, delikatny (żeby nie powiedzieć, że prawie niewidoczny), ładnie podkreśla usta. Mama jest z niego bardzo zadowolona. Sama natomiast sięgnęłam po intensywny, soczysty róż, czyli nr 160 o nazwie Dolly Pink (aparat tą intensywność oczywiście zeżarł :[ ), pozytywny i energetyczny kolor, na lato idealny, ale zimą też będę po niego sięgać :)

No to czas na swatche:


nr błyszczyka to 160, na zdjęciu wkradł się błąd :(


A teraz deser, o którym pisałam przy okazji opakowania, które z pozoru jest bardzo proste i bez fajerwerków. Otóż nie moje Panie, jak to mówią diabeł tkwi w szczegółach i w tym przypadku nie można się z tym nie zgodzić. Otóż nakrętki ozdobione są wytłoczoną, uroczą kokardką! Niby nic, ale mnie takie szczegóły ogromnie cieszą i niezwykle umilają korzystanie z kosmetyków :) Same powiedzcie, czy nie jest słodka?


Używałyście błyszczyków NYX?

środa, 21 sierpnia 2013

Jesienne inspiracje: IsaDora Color Chock - kolekcja makijażu na jesień 2013

Cześć!

Patrząc dzisiaj za okno zastanawiam się czy to jeszcze lato czy już jesień? Czuję się jak w głębokim listopadzie :( Ale nie ma tego złego... Zbliża się jesień więc już za chwilę, już za momencik na drogeryjnych półkach pojawią się nowe kolekcje makijażu. Ja mam dla Was dzisiaj jesienną propozycję IsaDory, czyli kolekcję Color Chock, w której skład wchodzą:


- 3 nowe odcienie lakierów do paznokci

od lewej: Little Sparrow, Purple Regin, Loden Green

- paleta 5 cieni do powiek

Highlands

- 4 linery w żelu

od lewej: Black, Midnight Navy, Dark Browna, Aubergine

- 2 nowe odcienie cieni w kremie:

od góry: Khaki, Gun Metal

- nowe odcienie szminki i błyszczyka Multi Vitamin Gloss

od lewej: błyszczyk w kol. Rasin, szminka w kol. Deco Rose

- nowość: 5 błyszczących stainów do ust

od góry: Chick Coral, Diva Pink, Cabaret Red, Vintage Wine, Foxy Fuchsia

- 2 nowe odcienie konturówek do ust

Fuchsia

Zinfandel

źródło grafik: www.google.pl/images

Wg mnie kolekcja jest bardzo przyjemna. W oko wpadł mi lakier Purple Regin oraz bardzo podobają mi się stainy do ust, kolory Chick Coral, Cabaret Red i Vintage Wine wyglądają obłędnie, wszystkich trzech raczej nie kupię, ale podejrzewam, że na jeden się skuszę :)

A Wam co podoba się najbardziej? 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Świeżo Malowane Poniedziałki - Inglot 390 (wiosna 2013) + Vipera Roulette nr 41

Heeeej!

Dzisiaj mam dla Was mani wesołe, radosne i po prostu letnie :) Chociaż muszę się Wam przyznać, że już szperam po sieci w poszukiwaniu jesiennych kolekcji i już nie mogę się doczekać kiedy te wszystkie nowości pojawią się na półkach i będę je mogła obejrzeć i ewentualnie zasilić nimi moją kolekcję :) No wiecie, żebym mogła je Wam pokazać :)

Ale wracając do sedna notki, mam dzisiaj do pokazania połączenie wiosennego Inglota 390 oraz Vipery z kolekcji Roulette (nr 41), która szturmem podbija blogosferę i serca blogerek :)


Inglot 390 pochodzi z tegorocznej wiosennej kolekcji. To jasna, seledynowa zieleń, która ma w sobie dużo żółtych tonów (mój aparat zjadł kolor i nadał lakierowi odcień błękitu). Niestety lakier do łatwych w obsłudze nie należy, jest rzadki i lubi rozlewać się na skórki (co niestety będzie widać na zdjęciach), a pierwsza warstwa mocno smuży, na szczęście druga ratuje sytuację i pozostawia ładny, równy kolor. Lakier wysycha szybko i nie bąbelkuje.


Vipiera Roulette to połączenie metalicznie turkusowych, regularnych, dość sporych drobinek i "pociętych" kawałków matowej, białej folii zatopionych w przezroczystej bazie. Nakładanie drobinek nie jest tak komfortowe jak tego oczekiwałam, ponieważ zostają na pędzelku i trzeba się nim trochę namachać aby ozdoby zostały na płytce, ale dzięki temu możemy stopniować efekt na paznokciach. Top szybko wysycha i świetnie nabłyszcza.


Efekt jaki uzyskałam na paznokciach czasami przypomina mi cukierki, innym razem posypkę na muffinkach lub kamienie, momentami nawet marmur :) Wg mnie jest lekko i wesoło.






Jak Wam się podoba? Co sądzicie o kolekcji Vipera Roulette? Macie z niej swoich ulubieńców czy dopiero szykujecie się do zakupu?

piątek, 16 sierpnia 2013

MIXA Krem CC+ - krem łagodzący SPF 15 przeciw zaczerwienieniom

Ostatnio na blogu królowała kolorówka, ale dzisiaj przyszedł czas na pielęgnację i jedną z tegorocznych nowości z Rossmanna, czyli francuską markę MIXA. Ja zdecydowałam się na szeroko reklamowy Krem CC+ - krem łagodzący SPF 15 przeciw zaczerwieniom.


Od wielu lat borykam się z zaczerwienieniami na twarzy, wysiłek fizyczny, stresująca sytuacja czy nawet upały powodowały, że moja twarz robiła się nieestetycznie czerwona, żeby nie powiedzieć purpurowa. Makijaż niestety nie ukrywał rumieńców ani różowego kolorytu mojej cery, stosowałam bazy i korektory z zielonym pigmentem, obowiązkowo podkład w beżowo-żółtych tonacjach, ale na niewiele się to zdawało. Wciąż zdarzało mi się przypominać prosiaczka :( I nagle na polski rynek wchodzi MIXA i moje nadzieje ożywają na nowo, lecę więc pędem do Rossmanna i chwytam tubkę  Kremu CC+ i od razu przystępuję do regularnego smarowania facjaty z nadzieją na cud.

Mija półtora m-ca odkąd stosuję MIXĘ, więc przyszedł czas aby podzielić się z Wami moją opinią na jej temat.

Krem zamknięto w 50 ml, miękkiej, plastikowej, "stojącej na głowie" tubce, dzięki czemu wydobycie kremu jest nie tylko proste ale i higieniczne. Zamknięcie to typowy "klik", dobrze się zamyka, a otwarcie też nie nastręcza większych trudności, nie ma mowy o szarpaninie zakończonej połamanymi paznokciami :) Kolorystyka opakowania jest bardzo przyjemna, jednak jak dla mnie za dużo na nim napisów i informacji, które i tak znajdują się na kartoniku, w który zapakowany jest krem. Ale to jest tak naprawdę mało znaczący drobiazg :)



Krem ma bogatą, treściwą konsystencję. W pierwszej chwili trochę się przeraziłam, ale zaraz sobie przypomniałam, że mimo, że posiadam cerę mieszaną w kierunku do tłustej, to w moim przypadku lepiej dogaduje się ona właśnie z tego typu kremami. Mimo tego MIXA wchłania się szybko i świetnie nadaje się pod makijaż, nic się nie roluje ani nie waży. Jednak krem nie sprawdza się w wysokich temperaturach, niestety buzia błyszczy się po nim nieestetycznie, dlatego w okresie upałów używałam go jedynie na noc.

Krem ma lekko zielonkawy kolor, który optycznie niweluje zaczerwienienia. Pachnie ładnie, po prostu kremowo, nie umiem określić co mi przypomina, ale na pewno kojarzy mi się z dzieciństwem.


I teraz najważniejsze: działanie. Zgodnie z zapewnieniami producenta krem to połączenie arniki, cold creamu oraz żółtych i niebieskich pigmentów, które mają korygować i stopniowo wyrównywać koloryt skóry. Kremu zaczęłam używać z końcem czerwca a już widzę widoczną różnicę w kondycji i przede wszystkim kolorycie mojej cery. Zaczerwieniania uległy znacznemu zmniejszeniu, policzki owszem wciąż są lekko różowe, jednak nazwałabym to raczej zdrowym rumieńcem niż czerwonym plackiem, z którym do tej pory miałam do czynienia. Przestałam również czerwienić się przy wysokich temperaturach oraz w trakcie wysiłku fizycznego. Początkowo myślałam, że jest to wynik zielonego koloru kremu, jednak kiedy przestałam go używać rano (podczas ostatnich tropikalnych upałów) skóra wciąż pozostawała ukojona i nie reagowała wściekłą czerwienią. Czyli cud się jednak zdarzył :)

Poza niewątpliwymi właściwościami łagodzącymi i niwelującymi zaczerwieniami, krem również ładnie nawilżył i wygładził moją cerę. Podczas stosowania nie zauważyłam również żadnych niespodzianek w postaci dodatkowych wyprysków.

Powiem Wam, że chyba trafiłam na krem ideał :) Jeżeli macie problem z wypiekami, zaczerwienieniami to polecam Wam wypróbować MIXĘ. Cena kremu to około 25 zł. Poza opisanym dzisiaj przeze mnie kremem, w gamie produktów przeciw zaczerwienieniom znajdziecie również koloryzujący krem CC+ do jasnej lub ciemnej karnacji.

Używałyście produktów MIXY? Jak się u Was sprawdziły?

wtorek, 13 sierpnia 2013

Maybelline New York Diamond Glow by Eyestudio 01 - Purple Drama

Kiedy jakiś czas temu w Rossmannie panowała 40% obniżka na kolorówkę i pielęgnację twarzy do moich zbiorów trafiło kilka całkiem fajnych "kąsków". Jednym z nich była paletka cieni do powiek od MNY. Ponieważ moje szare oczy najlepiej czują się w fioletach i różach, bez wahania wpakowałam do koszyka paletkę właśnie w takich odcieniach z nr 01 - Purple Drama. Aż mnie rączki swędziały do testowania, a oczy się świeciły z radości, że dostaną taką ładną oprawę. Czy dostały?


Niestety nie do końca. Owszem kolory są piękne, ale tylko w opakowaniu, nałożone na powiekę tracą swoją moc (nawet z bazą), a kolory zlewają się w jedną błyszczącą poświatę. Jedynie najciemniejszy fiolet wybija się na tle reszty i jako tako podkreśla oko. Cienie są dosyć twarde i suche i nie za bardzo chcą się nabierać na pędzelek, ciężko się je blenduje. Aby uzyskać kolor na powiece trzeba nałożyć kilka warstw co niestety przypłacimy policzkami osypanymi drobinkami brokatu, ponieważ cienie okrutnie się sypią.  Kiedy używam tej palety najpierw wykonuję makijaż oka, potem przecieram buzię chusteczką do demakijażu i dopiero nakładam podkład i całą resztę.


Swatche:


A tak cienie prezentują się na oczach:



Mam mieszane uczucia odnośnie tej palety. Z jednej strony umieszczone w niej kolory w 100% odpowiadają moim upodobaniom, z drugiej bardzo słaba pigmentacja i problematyczne nakładanie zniechęca mnie do jej używania. Sięgam po nią sporadycznie i tylko wtedy kiedy mam więcej czasu na wykonanie makijażu.

Używałyście palet z tej serii MNY. Co o nich sądzicie?