czwartek, 23 stycznia 2014

Yankee Candle - Runda 4 - Vanilla Cupcake

Zima rozpanoszyła się już na dobre, zimny, przenikliwy wiatr i siarczysty mróz to już codzienność. Chociaż muszę przyznać, że zimę lubię właśnie w takim suchym, mroźnym wydaniu. Śnieg, chlapa to nie moje klimaty, piękne śnieżne krajobrazy to tylko w górach i na pocztówkach. Ale cytując klasyka; sorry, ale taki mamy klimat, że raz śnieg, raz okrutny mróz :D

Ponieważ temperatura za oknem spadła mocno poniżej zera postanowiłam umilić sobie zimny wieczór jakimś apetycznym, słodkim, otulającym zapachem. Sięgnęłam do mojej magicznej puszki wypełnionej samplerami Yankee Candle i po chwili wyjęłam żółciutką świecę z naklejką ze słodką muffinką. A tak, Vanilla Cupcake to jest to :)


Wyskubałam sampler z ochronnej folijki i poczułam cudowną woń najprawdziwszej, świeżej waniliowej babeczki. Aromat słodki i niezwykle apetyczny. Aż się zrobiłam głodna. Czym prędzej wstawiłam świecę do świecznika, rozpaliłam i zajęłam czymś na komputerze. Minęły dwie godziny, zdążyłam skończyć kilka rzeczy i nagle do mnie dotarło, że rozpaliłam świecę. Ale gdzie ta aromatyczna wanilia, gdzie ta apetyczna babeczka, którą czułam tuż po rozpakowaniu? Niestety po zapaleniu nie zostało z niej nic a nic, mimo, że sampler paliłam tak długo w pokoju w ogóle nie było nic czuć. Rozpaliłam sampler jeszcze następnego dnia i też nic, po dwóch dniach świeca wylądowała w koszu, nie dałam jej kolejnej szansy.

Na Vanilla Cupcake miałam ogromną ochotę, niestety "babeczka" pięknie pachniała tylko po otwarciu, po rozpaleniu nie dawała nawet minimalnie wyczuwalnego zapachu. Pierwsze duże rozczarowanie YC, ale nie ma tego złego... Teraz mogę przejść do kolejnego zapachu. Tylko co wybrać?

Czy Wy też mieliście takie przygody z Vanilla Cupcake?

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Świeżo Malowane Poniedziałki - Golden Rose Paris nr 04 + Golden Rose 3D Glaze Top Coat nr 04

Cześć

Wiem, że ostatnio na blogu wieje pustką, posty pojawiają się rzadko, ale obiecuję postarać się naprawić ten stan. Powód jest bardzo zwyczajny, mistrzem fotografii nie jestem i niestety cierpię na brak światła (wtedy, kiedy jest najlepsze siedzę w pracy), a że z drugiej strony lubię mieć ładne i dobre (jak na mnie) zdjęcia, nie chcę wstawiać zdjęć, które wg mnie są koszmarne. Po prostu ten model tak ma :)

Podobnie rzecz ma się z malowaniem paznokci. Dzisiejsze mani przez pierwsze godziny wyglądało zabójczo, by po upływie zaledwie jednego dnia zamienić się w coś, co jest mi wstyd pokazać. Ale cóż, jednak pokażę, każdy może mieć słabsze dni :)


Ponieważ za oknem zalega już śnieg (niestety już nie biały i już nie puszysty), postanowiłam przyoblec swoje dłonie także w biel. Do tego celu wykorzystałam lakier Golden Rose z serii Paris z nr 04. Użytkowo lakier sprawuje się naprawdę dobrze, nakłada się równo, chociaż ma tendencję do smużenia, dwie warstwy dają jednolity, błyszczący kolor. Wysycha szybko.

Żeby nie było nudno postanowiłam ożywić nieco śnieżną biel i ozdobić ją opalizującymi drobinkami, ktróymi po brzegi wypełniony jest top Golden Rose z serii 3D Glaze w kol. nr 04. Drobinki połyskują na złoto - błękitnie i pięknie się mienią, ale tylko w butelce. Nałożone na biały lakier gdzieś znikają.

Ale to jeszcze mogłabym przeżyć, gdyby nie fakt, że ogólnie coś poszło nie tak. Zanim nałożyłam top poczekałam, aż biały lakier dobrze wyschnie, dopiero potem nałożyłam top. Ponieważ nie chciał schnąć, odczekałam jakiś czas i nałożyłam wysuszacz InstaDry Sally Hansen. Całość wyglądała bardzo fajnie, niestety do czasu. Po jakiejś godzinie spojrzałam na swoje paznokcie i prawie dostałam zawału. Całe mani usiane było bąblami aż miło, drobinki topu wtopiły się w biały lakier i wyglądały jakby do paznokci poprzyklejały się jakieś paprochy. Już nie miałam czasu tego zmyć, a rano moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy - odpryski (palec wskazujący) i popękany lakier (mały palec). To moje najbardziej nieudane mani, ale i tak je pokażę, ponieważ wg mnie miało potencjał. Jeśli macie wyostrzony zmysł estetyczny, nie patrzcie ;P

(1 warstwa bazy OPI Natural Nail Base Coat, 2 warstwy Golden Rose Paris nr 04, 1 warstwa Golden Rose 3D Glaze Top Coat nr 04, 1 warstwa InstaDry Sally Hansen).




Wg Was był potencjał?

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Świeżo Malowane Poniedziałki - Zoya - Payton (kolekcja Zenith)

Cześć!

Za oknem szaro-buro, a sezon karnawałowy można uznać za rozpoczęty. Karnawał to czas kiedy możemy poszaleć z kolorami, wykończeniami i efektami na naszych paznokciach. Dzisiaj mam dla Was przepiękną propozycję od Zoyi - lakier Payton z zimowej kolekcji Zenith.


Payton to głęboki, śliwkowy fiolet z mnóstwem holograficznych drobinek, które w świetle mienią się jak szalone, nadają odcieniowi głębi i niewątpliwie przyciągają wzrok. Lakier nakłada się bardzo dobrze, nie rozlewa się po skórkach, ale może odrobinę smużyć. Do pokrycia paznocki jednolitym kolorem przetrzeba dwóch, średnich warstw. Lakier wysycha szybko na szklisty połysk, co tylko podkreśla migoczący i wielokolorowy charakter drobinek. Jest bardzo trwały, bez odprysków wytrzymał 5 dni i przez cały ten czas niesamowicie się błyszczał. Obawiałam się, że przy takiej ilości drobinek lakier będzie się zmywał koszmarnie, ale nic takiego nie miało miejsca, zmywanie przebiegło bardzo szybko i zupełnie bezproblemowo.

Na zdjęciach (sztuczne światło): 1 warstwa OPI Natural Nail Base Coat, 2 warstwy Zoya Payton.




Próbuję zmienić kształt paznokci na migdałki, na razie odwdzięczają mi się tym, że się zwijają, łamią i pękają. Od lat nosiłam kwadratowe, chciałam zmiany, a tu takie niespodzianki. Jeśli będzie tak dalej wrócę do kwadratów :(

Jak Wam się podoba migocząca Zoya? Ja jestem zakochana :D

niedziela, 12 stycznia 2014

Yankee Candle - Runda 3 - Vanilla Lime

Hej!

Dzisiaj mam dla Was dalszy ciąg mojej przygody z Yankee Candle. Po Salted Caramel i Merry Marshmallow przyszedł czas na coś nieco bardziej owocowego. Tym razem sięgnęłam po słodko-cierpkie połączenie limonki i wanilii - Vanilla Lime.


Zapach mnie oczarował idealnym wyważeniem słodkich i kwaskowych nut. Oba zapachy dobrze się równoważą tworząc aromat ciepły i przyjemny, w żadnym razie nie przytłaczający. Pierwsze skrzypce gra limonka - świeża i kwaskowa, wręcz orzeźwiająca i to ona jako pierwsza pojawia się po rozpaleniu. Dopiero po dłuższej chwili pojawia się wanilia, ocieplając i otulając limonkę.

Zapach nie jest bardzo intensywny, ale bardzo długo utrzymuje się w pomieszczeniu, nie wywołał u mnie bólu głowy i rozkochał mnie w sobie do granic możliwości :D Poważnie zastanawiam się nad zakupem świecy :)

Tuż po świętach poczyniłam kolejne zakupy w Świecie Zapachów i zaopatrzyłam się w niezły zapas samplerów. Tym razem sięgnęłam po aromaty owocowe (Waikiki Melon, Fruit Fusion, Pink Sands, czy dzisiejszy bohater Vallia Lime ) chociaż tych apetycznych też nie zabrakło (Strawberry Buttercream). Teraz na tapecie mam typowego słodziaka - Vanilla Cupcake.


Mieliście Vanilla Lime? Też go lubicie?

niedziela, 5 stycznia 2014

The Very Best Of..., czyli subiektywny przegląd 2013 roku

Hej!

Tak, wiem, że zapewne wiele z Was ma już po kokardę wszelkich podsumowań, rankingów, ulubieńców, bubli etc. Ja osobiście uważam, że takie podsumowania są bardzo przydatne i praktyczne, czasami wcale nie jest łatwo odnaleźć w gąszczu postów te, które zawierają recenzje ulubionych kosmetyków, a posty o ulubieńcach zbierają wszystko w "pigułkę" :)

Chciałam wybrać dosłownie garstkę kosmetyków, bez których nie mogłam się obejść w minionym roku, okazało się, że jest ich więcej niż przypuszczałam. Większość kosmetyków była już recenzowana na blogu, więc znajdziecie przy nich linka do odpowiedniego postu.

 Ciekawa jestem czy któryś z moich ulubieńców, jest również Waszym numerem jeden :D To lecimy!

***** PIELĘGNACJA *****


1. Cetaphil, łagodna emulsja micelarna do mycia - zdecydowanie tegoroczne odkrycie w kwestii oczyszczania twarzy. Po wielu próbach i błędach w końcu znalazłam produkt, który jednocześnie oczyszcza i pielęgnuje moją skórę. Dodatkowy plus za niesamowitą wydajność. (recenzja)

2. MIXA Krem CC+, krem  łagodzący SPF 15 przeciw zaczerwienieniom - naprawdę myślałam, że na moje wiecznie czerwone poliki już nic nie zadziała, do momentu kiedy na naszym rynku pojawiła się francuska marka Mixa, ze swoim szeroko reklamowanym kremem CC+. Przejadły mi się wszelkie BB, dlatego pierwotnie do propozycji MIXY podeszłam negatywnie, ostatecznie krem okazał się strzałem w dziesiątkę, a na potwierdzenie powyższego zdradzę Wam w sekrecie, że wczoraj zakupiłam kolejną tubkę, co w przypadku kremu do twarzy zdarza mi się niezmiernie rzadko, żeby nie powiedzieć wcale. (recenczja)

3. Farmona, Sweet Secret, zestaw balsam do ciała + cukrowy peeling o zapachu Korzennych Pierniczków z Lukrem - świetny duet o zniewalającym zapachu najprawdziwszych pierniczków polnych cudownie słodkim lukrem. Mówię Wam, czysta poezja. Jeśli chodzi o walory pielęgnacyjne to balsam jest dla mnie nieco za lekki, ładnie nawilża, ale moja sucha skóra potrzebuje jednak cięższej konsystencji. Peeling dobrze ściera i wygładza, ze zwykłej kąpieli robi prawdziwą ucztę dla zmysłów. I żeby te produkty były najgorszymi na świecie (na szczęście nie są), zapach sprawi że wybaczę im wszystkie niedostatki :D

4. Lush, Catastrophe Cosmetic, maseczka do twarzy - absolutny hit, nic, ale to naprawdę nic tak nie oczyszczało, wygładzało i matowiło mojej cery jak to szare, średnio pachnące cudo. Do tej pory nie mogę odżałować, że moja przygoda z tym cudem skończyła się na jednym opakowaniu. Jak tylko napotkam Lush na mojej drodze, zaopatrzę się w odpowiedni zapas tej maseczki, mam nadzieję, ze można ją zamrozić. (recenzja)

5. Pat&Rub, balsamy do rąk - na zdjęciu reprezentowane przez balsam z serii Otulającej. Przez moje ręce przewinęło się wiele kremów do rąk, ale to właśnie z P&R dogadały się najlepiej, odkąd je stosuję, moje dłonie są gładkie, miękkie i mniej skore do podrażnień. Na blogu recenzowałam wersję rewitalizującą, która wg mnie jest nieco lżejsza do wersji Otulającej, która jak dla mnie jest bardziej treściwa, a co za tym idzie, lepsza na okres jesienno-zimowy. (recenzja)

***** MAKIJAŻ *****

*** TWARZ ***


1. NYX, Rozświetlacz do twarzy i ciała, kol. IBB02 Chaotic - marka NYX, to moje zeszłoroczne odkrycie, ma świetne jakościowo kosmetyki w naprawdę przyjaznych cenach. Prezentowany rozświetlacz spełnia się również w roli różu, dzięki czemu świetnie sprawdza się w szybkim, porannym makijażu. Ma cudowny kolor, który łączy w sobie w proporcjach idealnych odcienie różu, moreli i złota, pozostawia na skórze idealną mgłę koloru i światła. Ostatnio użyłam go do makijażu do zdjęcia do dowodu i bardzo podobał mi się efekt jaki był widoczny na zdjęciu - jak z okładki, i przez kolejne 10 lat nie będę musiała się wstydzić pokazywać dowodu :) Jest trwały, wytrzymuje na twarzy cały dzień.

2. Revlon, podkład Colorstay, w kol. 180 (do cery tłustej i mieszanej) - zakup przypadkowy, nie planowany, z którego zrodziła się ogromna miłość. Świetnie matuje, trzyma się cały dzień, nie robi efektu maski, ponadto nie uczulił, nie podrażnił i nie spowodował wysypu niechcianych gości na twarzy. (recenzja)

3. Biochemia Urodu, Puder Bambusowy - bez niego nie wyobrażam sobie swojego codziennego makijażu. Dobrze matuje, zmiękcza rysy, nie bieli twarzy. Wklepany dużym pędzlem w strefę T pozostawia ją matową na wiele godzin. A żeby tego było mało kosztuje grosze i jest niesamowicie wydajny. (recenzja)

4. ArtDeco, Glam Deluxe Blusher - z tego co pamiętam, to ten róż znalazł się również w zeszłorocznych ulubieńcach. Kolejne połączenie różu i rozświetlacza, ale bardziej delikatne i subtelne niż wspomniany NYX. (recenzja)

5. Maybelline NY, Dream Lumi Touch, rozświetlający korektor pod oczy - lubię go gównie za lekką konsystencję i niezłe krycie, co prawda zdarza mu się wchodzić w załamania, ale wystarczy do dobrze rozprowadzić, aby tego uniknąć. Nie wysusza, nie podrażnia, jest bardzo wydajny. Niestety nie wiem jaki mam numer, nie pamiętam i nie mogę znaleźć tej informacji na opakowaniu :(

*** OCZY ***


1. Sleek, Vintage Romance Palette, paleta cieni do oczu - to moja pierwsza paletka ze Sleek'a i od razu narodziła się między nami ogromna miłość. Uwielbiam ją za zestawienie kolorów (brązy, fiolety, śliwki), cienie mają świetną konsystencję, taką kremowo-pudrową, o pigmentacji nie wspominając, kapitalnie się blendują, wykonywanie nią makijażu to czysta przyjemność. Myślę o zakupie kolejnych palet Sleek'a :)

2. Lovely, Pump Up Mascara - największe zaskoczenie zeszłego roku. Nie lubię tuszy z silikonowymi szczoteczkami, odczuwam dyskomfort podczas ich używania, ponieważ ich włoski kują mnie w powieki. Ale potrzebowałam nowego tuszu, budżet miałam uszczuplony, więc pomna na blogerskie zachwyty sięgnęłam po niepozorną żółto-niebieską maskarę. Tusz jest rewelacyjny, świetnie rozczesuje, ładnie wydłuża i lekko podkręca rzęsy, są bardzo naturalne. Dla mnie efekt bomba. Jedyna wada, to że szybko wysycha. Tak się z tym tuszem polubiłam, że mam już 3 lub 4 opakowanie, dokładnie nie pamiętam :)

3. MAC, Pressed Pigment, w kol. Rock Candy - pierwszy produkt MAC z jakim miaałam do czynienia. Lubię za trwałość i migoczący efekt na powiekach. I za to, że nie zużyję go chyba do końca swoich dni :) (recenzja)

4. Myybelline, Color Tatoo, w kol On-And-On-Bronze i Eternal-Silver - z tatuażami od MNY mam nie lada problem, z bielą, turkusem i fioletem się nie lubię, ale już z metalicznym brązem i ze srebrem lubię się i to nawet bardzo. Dobrze się nakładają i stanowią świetną bazę pod sypkie pigmenty Inglota. Na bazie są nie do zdarcia.

5. DAX Cosmetics, Cashmere, baza pod cienie - świetny zamiennik dla bazy ArtDeco. Początkowo bardzo jej nie lubiłam, odłożyłam i wróciłam do niej po czasie i wtedy okazało się, że jest rewelacyjna. Świetnie podbija kolor cieni oraz przedłuża ich trwałość wzorowo.

*** USTA ***


1. Maybelline, Color Sensational Shine Gloss - uwielbaam z lekką, nieklejącą formułę, za soczyste odcienie i piękny połysk. (recenzja)

2. Pupa Milano, Shine Lip Gloss, Pupa Princess, szminka w płynie - absolutny ulubieniec ostatnich miesięcy, wg mnie najlepszy produkt w świątecznej kolekcji Pupy. Trwała, kryjąca i lekka formuła, przepiękny odcień brudnego, zgaszonego różu, do tego piękny  połysk. Idealna do codziennego makijażu.

Uff, to dotarłam do końca, mam nadzieję, że Wy także :) I co myślicie o moich tegorocznych ulubieńcach?

piątek, 3 stycznia 2014

Na to mam ochotę, czyli Zakupowy Niezbędnik Tęczowej Banieczki na 2014 rok

Hej!

I stało się, nadszedł Nowy Rok. Wcieliłam swój plan w życie i stary rok żegnałam w domu, w dresiku, przed telewizorem i momentami przed komputerem. O północy wyszłam na balkon podziwiać fajerwerki, które niestety był raczej marne, a noworoczny toast wzniosłam ogromną szklanicą soku multiwitamina :D  Jak co roku mam oczyścicie nadzieję, że te kolejne 365 dni okażą się lepsze i łaskawsze niż te, które minęły, pożyjemy, zobaczymy. Co prawda szykuje się kilka wspaniałych chwil i jeśli tylko (albo aż) zdrowie dopisze, spełnię swoje najskrytsze marzenia. Ale to na razie pozostaje w sferze bardzo nieśmiałych planów.

W blogosferze nowy rok to czas podsumowań, noworocznych postanowień (o tym u mnie w innym poście) oraz planów i marzeń. Ja postanowiłam sporządzić sobie taką właśnie listę kosmetycznych marzeń na 2014 rok, ponieważ planuję w tym roku skupić się na zakupach takich produktów, które sobie wymarzyłam oraz które chciałam kupić już od dłuższego czasu, ale z różnych względów mi się to nie udało. Postaram się za to ograniczyć zakupy pod wpływem chwili. Jak mi pójdzie okaże się za rok, a teraz przedstawiam Wam mój Zakupowy niezbędnik. Gotowi? To zaczynamy:


Paleta Urban Decay Naked 3
O paletkach Naked krążą już legendy, swego czasu ta z nr 2 pojawiła się w Sephorze, owszem była kusząca, ale takich kolorów mam już masę, więc się nie skusiłam. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że na rynku ukaże się paletka z nr 3 i tu już nie odpuszczę, ponieważ kolorystyka wciąż jest neutralna, ale kolory w palecie są utrzymane w różowej tonacji i najzwyczajniej w świecie się w niej zakochałam :) Ponadto sama, osobiście chcę się przekonać o doskonałości produktów ze stajni UD :D


Szminka M.A.C. z kolekcji Riri dla M.A.C. w kol. Pleasure Bomb
Za osobą Rhianny nie przepadam, ale to nie jest ważne, ponieważ kolekcja (a w zasadzie kolekcje) dla M.A.C. sygnowane jej imieniem trafiają idealnie w mój gust. Z asortymentem M.A.C. tak naprawdę dopiero się zapoznaję, a że ceny do niskich nie należą, staram się wybierać kosmetyki, które cieszą się uwielbieniem wśród miłośniczek marki. Macowa szminka chodzi za mną od dawna, Pleasure Bomb ma cudowny odcień różu jaki wprost kocham, więc siłą rzeczy musiała znaleźć się na zakupowej liście :D


Kuleczki Guerlain Meteorites kolekcji Blossom na wiosnę 2014
Tu chyba wiele pisać nie muszę, Meteoryty to już produkt kultowy i w tym roku mam zamiar powiększyć swój kosmetyczny zbiór o te cudowne kuleczki.


Inglot Duraline
W tym przypadku jestem ciekawa wielozadaniowości tego produktu, ale głównie planuję używać go do nakładania pigmentów.


*****



Pędzel do różu Blush Brush Real Technics
Co prawda mam swojego ulubieńca z Sephory, ale ten pędzel chodzi za mną od dawna, wygląda jak króliczy ogonek i ciekawa jestem efektu jaki można dzięki niemu uzyskać. Mój pędzel jest krótki, gęsty i ścięty, więc żeby uzyskać mgłę koloru niejednokrotnie muszę się posiłkować pędzlem do pudru, aby idelanie rozetrzeć kolor na policzku.


Pędzel typu flat top Hakuro H50
Póki co podkład nakładam za pomocą swoich paluszków, kiedyś używałam do tego celu płaskiego, języczkowego pędzla, wszystko było dobrze, ale ze starości zaczął robić smugi. Generalnie o pędzlach Hakuro jak i o tym konkretnym modelu naczytałam się wiele dobrego, stąd jego obecność w tegorocznych planach zakupowych :)


Grzebyk do rzęs Inglot
Nie jest to produkt, który jest mi niezbędny, ale nie mam grzebyka do rozczesywania rzęs, ten wygląda solidnie i trochę jak narzędzie tortur, albo brzytwa :)


źródło grafik: www.google.pl/images 
*****

Wiem, że dużo tego nie ma, ale tak jak pisałam zamierzam w tym roku przystopować z ilością kupowanych kosmetyków. Z wymienionych najszybciej pewnie trafią do mnie produkty Inglota, z prostej przyczyny, są łatwo dostępne i cenowo również bardzo przystępne :)

Być może, z upływem czasu uzupełnię niniejszy niezbędnik o kolejne pozycje, dlatego na pasku bocznym znajdziecie do niego odnośnik.

A jeśli już mowa o wyglądzie bloga, to wprowadziłam kilka kosmetycznych zmian. Przede wszystkim usunęłam odnośnik do fanpage'a na Facebooku, rzadko tam zaglądam, ale go nie usuwam, może jeszcze kiedyś tchnę tam nieco więcej życia :) Usunęłam również zakładkę "Współpraca". Uznałam, że jest zbędna, jeżeli macie ochotę się ze mną skontaktować adres mailowy jest w zakładce "O mnie" oraz na pasku bocznym.

Uściski!