poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Świeżo Malowane Poniedziałki - Paese nr 137 (Mechaniczna Pomarańcza)

Łasa na wszelkiego rodzaju okazje i promocje, dzięki którym mogę wzbogacić swoją kolekcję lakierów o kolejne sztuki, z ogromną przyjemnością skomponowałam aż dwa Lakierowe Boxy Paese :) Ponieważ mam dostęp do marki stacjonarnie, wyboru dokonałam na firmowym stoisku Paese i muszę Wam powiedzieć, że to była prawdziwa przyjemność.

Dzisiaj mam dla Was pierwszy z lakierów jakie wybrałam, czyli nr 137, który roboczo nazwałam Mechaniczną Pomarańczą z uwagi na jego wręcz neonowy, energetyczny kolor. Nie jest to jednak czysta pomarańcza, ma w sobie odrobinę czerwieni, a nawet różu i w zależności od światła przyjmuje mniej lub bardziej soczysty odcień.


Formuła lakieru jest przyjemna, kremowa, nie za gęsta, chociaż sprawiła mi nieco problemów, ale tyko dlatego, że nie przepadam za wąskimi pędzelkami, po prostu się z nimi nie lubię :) Lakier kryje po dwóch cienkich warstwach, wysycha szybko, nie bąbelkuje, daje nieco satynowe wykończenie, dla nadania mu ładnego połysku konieczne jest nałożenie topu. Świetnie czułam się nosząc go na dłoniach, pięknie wyglądał przy moich bladych dłoniach, za to opalenizna wydobędzie z niego to co najlepsze :)

Na zdjęciach: 1 warstwa Sally Hansen Nail Rehab X, 2 warstwy Paese nr 137, 1 warstwa Revlon Extra Life No Chip Top Coat nr 950.





Jak Wam się podoba? Skorzystałyście z oferty Lakierowych Boxów Paese?

niedziela, 27 kwietnia 2014

Yankee Candle - Runda 7 - Pink Sands

Hej!

Dzisiaj napiszę Wam kilka słów o kolejnym zapachu od Yankee Candle - Pink Sands.


Wg zapowiedzi Pink Sand to zapach ciepłego, słonecznego dnia na egzotycznej wyspie. Ma łączyć w sobie zapachy owoców, różowych kwiatów i nutkę wanilii. Brzmi pięknie, ale czy tak też pachnie?

Pierwsze co wyróżniło ten zapach spośród pozostałych jakie dotychczas paliłam, to jego długa trwałość, zapach unosił się w pomieszczeniu jeszcze długo po zgaszeniu. Sam zapach jest bardzo przyjemny, ciepły, otulający i słodki, ale nie jest nachalny ani zbyt ciężki. Faktycznie aromat jest owocowo - kwiatowy, obie te nuty są idealnie wyważone i dobrze ze sobą współgrają, tworząc piękny zapach, idealny na wiosnę. Wanilii tutaj nie czuję, ale wydaje mi się, że jest to plus, wg mnie sprawiłaby, że aromat straciłby lekkość i wiosenny charakter. Sam zapach kojarzy mi się z owocową galaretką :)

Pink Sands bardzo przypadł mi do gustu. Być może skuszę się na mały słoik tego zapachu.

A Wy lubicie połączenie woni kwiatowych z owocowymi? Co myślicie o Pink Sands?

czwartek, 24 kwietnia 2014

Sleek Garden of Eden - swatche + recenzja

Na blogach króluje najnowsza propozycja marki Sleek, czyli paletka Del Mar vol. 1, która bardzo, ale to naprawdę bardzo mi się podoba, ale staram się zachować zdrowy rozsądek i nie wzbogacać o nią mojej kolekcji, ponieważ mimo niezaprzeczalnego uroku byłaby używana raczej od święta. Dlatego dzisiaj postanowiłam skupić się na wiosennej propozycji Sleek'a, czyli palecie Garden of Eden.


Garden of Eden na zdjęciach promocyjnych co najwyżej mnie zainteresowała, ale już wzbudziła moje wręcz niepohamowane pożądanie od pierwszych swatchy, które zobaczyłam w sieci. Uwielbiam brązy, ale tych mam aż nadto, więc to co najbardziej przykuło moją uwagę to zawarty w palecie zestaw zieleni - od cytrynowych, wręcz jadowitych, do trawiastych, głębokich odcieni, plus cały wachlarz wykończeń - maty, satyny, metaliki.


12 cieni (1,1 g) zamknięto w klasycznej, solidnej paletce z lusterkiem i aplikatorem, o jego przydatności wypowiadać się nie będę :) Jak już wspomniałam paleta to mieszanka brązów i zieleni, jednak znajdziemy tu również odcienie beżu złamane różem i fioletem, które równie fantastyczne co brązy, komponują się z zieleniami.

Najsłabiej wg mnie wypadają jasne maty, są suche i słabo napigmentowane, za to te ciemne dają naprawdę intensywny kolor i świetnie się z nimi pracuje, chociaż mają tendencję do osypywania się. Zachwycają za to perły i satyny, wciąż zachwyca mnie ich miękka, jakby wilgotna konsystencja i fenomenalna pigmentacja, nałożone na powieki dają naprawdę intensywnie lśniące wykończenie, które pięknie rozświetla i otwiera oko, jednak wg mnie nie jest ono tandetne. Odcienie są tak skomponowane, że uzyskamy dzięki nim zarówno delikatny, dzienny efekt jak i bardziej intensywny, wieczorowy makijaż. Cienie świetnie się blendują, nie osypują, jedynie zdarza się to czasem matom i są bardzo trwałe, nałożone rano trzymają się aż do demakijażu, chociaż tutaj zaznaczam, że zawsze, ale to zawsze nakładam pod cienie bazę, więc o ich trwałości bez bazy się nie wypowiem.

Swatche:





Kwestię makijaży zostawiam tym co robią to perfekcyjnie i jeszcze potrafią to pięknie ukazać na zdjęciach, moje ulubione makijaże tą paletą wykonała Kleopatre (klik) i Maxineczka (klik).

Pierwsze spotkanie ze Sleek'iem, czyli paletka Vintage Romance, było bardzo udane, to jedna z moich ulubionych palet, po którą sięgam bardzo często. Garden of Eden utwierdziła mnie w przekonaniu, że w przypadku Sleek'a za stosunkowo niewielką cenę (ok. 38 zł) otrzymujemy produkt świetnej jakości i z niecierpliwością czekam na kolejne propozycje marki. Garden of Eden to mój kolejny ulubieniec :)

A teraz ciekawostka, Sleek jest już dostępny stacjonarnie w jednej z krakowskich drogerii, mam nadzieję, że już niedługo doczekamy się kolejnych miejsc z szafami Sleek'a  w Polsce :) Dla mnie byłoby to spełnienie kosmetycznych marzeń!

Jak Wam się podoba Garden of Eden?

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Świeżo Malowane Poniedziałki - Gradient po raz drugi (IsaDora nr 729 Marzipan + nr 712 Ocean Drive + nr 711 Miami Blue + Bell French Manicure nr 010)

Witam Was ciepło w Lany Poniedziałek :) Póki co jestem suchutka i raczej to się nie zmieni do końca dnia, ale miłośnikom tradycji życzę solidnego lania :)


Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, mam dla Was kolejny gradient, tym razem trzykolorowy wykonany lakierami IsaDory - limonkową zielenią nr 729 o nazwie Marzipan, miętą idealną, czyli nr 712 Ocean Drive, oraz cudownym błękitem nr 711 Miami Blue. Całość przykryłam bezbarwnym lakierem z delikatnymi, srebrnymi drobinkami - Bell French Manicure z numerem 010. To mój drugi gradient i jestem z niego bardzo zadowolona :)

Zostawiam Was ze zdjęciami:
(1 warstwa Sally Hansen Nail Rehab X, 1 warstwa IsaDora nr 729 Marzipan, gradient wykonany metodą gąbeczkową, 1 warstwa Bell French Manicure nr 010, 1 warstwa Sally Hansen Insta-Dry, z którym muszę się rozstać bo zgęstniał i niestety bąbluje, co widać na zdjęciach)




I jak Wam się podoba?

sobota, 19 kwietnia 2014

Wesołych Świąt!

Jajka nafaszerowane, sałatka przygotowana, okna wymyte, mieszkanie wręcz lśni czystością, więc plan na dzisiaj został wykonany w stu procentach :)


Nie mogłam też zapomnieć o Was, o moich Kochanych Czytelnikach :) Chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia Wesołych Świąt, pełnych radości, rodzinnej atmosfery i uśmiechu i żeby ten czas był dla Was chwilą odpoczynku i relaksu :) 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Świeżo Malowane Poniedziałki - Gradient po raz pierwszy (Essie Go Ginza + IsaDora nr 712 Ocean Drive + Inglot nr 207 )

Kochani,

nadeszła wiekopomna chwila :) W końcu, po wielu próbach udało mi się wyczarować na paznokciach różowo - miętowy gradient! Jestem z siebie niezmiernie dumna :) Do jego stworzenia wykorzystałam dwa lakiery, które już miały już swoje 5  minut na blogu: Essie Go Ginza i IsaDora nr 712 Ocean Drive. Dodatkowo okrasiłam je złotym brokatem nr 207 od Inglota, pomyślałam, a co mi tam, niech się błyszczy, niech będzie na bogato! Jak szaleć to szaleć :)


Gradient wykonałam metodą gąbeczkową, wykorzystując trójkątne gąbki do makijażu, wg mnie mają gładszą fakturę, dzięki czemu do wyrównania powierzchni lakieru wystarczy tylko jedna warstwa topu.

Całość prezentuje się tak:



W roli modelki wystąpiła moja Mama, a za tydzień pokażę Wam gradient jaki zmalowałam na własnych paznokciach :)

Uważam, że jak na debiut spisałam się całkiem nieźle. A jak Wam się podoba?

sobota, 12 kwietnia 2014

Orange Power! - Revlon Super Lustrous Lipstick nr 828 - Carnival Spirit (kolekcja Rio Rush na wiosnę/lato 2014)

Pomarańcz na utach to absolutny hit w tegorocznych trendach w makijażu na wiosnę i lato, i bardzo się cieszę z tego powodu, ponieważ lubię mieć pomalowane usta tym energetycznym i radosnym odcieniem i to niezależnie od tego co dyktują nam firmy kosmetyczne. Dzięki temu, że pomarańcz w tym sezonie jest zdecydowanie hot, w drogeriach możemy przebierać w sporej ilości błyszczyków i szminek właśnie w tym kolorze.


Gucci Westman, światowej sławy makijażystka i dyrektor artystyczna Revlon w najnowszej kolekcji marki - Rio Rush, proponuje odważne połączenie żółci, fioletu i złota na powiekach i paznokciach z intensywną fuksją i pomarańczą na ustach. Własnie na tę kolekcję trafiłam przy okazji niedawnej wizyty w Rossmannie i od razu w oko wpadły mi szminki Super Lustrous, które w sztucznym świetle wręcz porażały swoimi neonowymi kolorami. Na pierwszy rzut oka kolory wydały się absolutnie nie do noszenia, jednak kiedy wypróbowałam je na dłoni okazało się, że nie są kremowe i kryjące tylko mają półtransparentne, błyszczące wykończenie. Bez wahania sięgnęłam po szminkę opatrzoną numerem 828 - Carnival Spirit, czyli soczysty i energetyczny pomarańcz.


Szminka (3,7 g) została zamknięta w klasycznej, czarnej, solidnej oprawce, sztyft wysuwa się gładko, a skuwka zamyka się na klik, więc nie powinna otworzyć się w czasie podróży w naszej torebce.

Konsystencja szminki jest bardzo kremowa, sztyft gadko sunie po ustach, zostawiając na nich półprzezroczystą, błyszczącą warstwę mimo wszystko dość intensywnego koloru, który jednak nie razi po oczach, ale wciąż pozostaje wyraźny i nadaje naszemu makijażowi letniego, lekkiego charakteru. Nosi się bardzo komfortowo, jest lekka, a dzięki swojej maślanej konsystencji delikatnie nawilża. Trwałość rzecz względna, ale na moich ustach bez jedzenia i picia przetrwała 3 godziny, niestety w starciu z posiłkiem poległa z kretesem.



Szminkę możecie dostać w Rossmannie w cenie 29,99, nie wiem jak sprawa wygląda w Hebe i Douglasie, ale podejrzewam, że tam również ją znajdziecie. Ogromnie przypadła mi do gustu  i na pewno będę jej często używać dopóki aura za oknem nie zmusi mnie do sięgnięcia po bardziej stonowane kolory. Polecam ją również tym z Was, które chciałyby wypróbować pomarańcz na ustach, ale boją się zbyt mocnego efektu, Carnival Spirit dzięki swojemu wykończeniu to świetny odcień na początek przygody z tym kolorem.

Jak Wam się podoba? Lubicie pomarańcz na ustach?

czwartek, 10 kwietnia 2014

Nadeszła naturalna rewolucja

Hej!

Mimo, że jestem osobą dosyć impulsywną, działającą często pod wpływem emocji i mało odporną na wszechobecne pokusy, to czasami do pewnych kwestii muszę się przekonać, poczytać o nich, popróbować i przekonać się o ich dobroczynnych skutkach na własnej skórze (dosłownie i  w przenośni). Nie inaczej było z podejściem do naturalnych kosmetyków, początkowo uznałam je za tymczasową modę i próbę wyciągnięcia kasy, bo w końcu naturalne specyfiki do najtańszych nie należą. Długo kręciłam nosem i z uporem godnym przysłowiowego osła omijałam drogeryjne półki uginające się pod butelkami i słoikami kryjącymi w sobie drogocenne specyfiki. Ale i ja się w końcu ugięłam, a zaczęło się jak zwykle niewinnie ;)

źródło

Niewiele ponad rok temu, przy okazji drobnych zakupów w Sephorze, dostałam próbki balsamów do rąk Pat&Rub. Nie szalałam specjalnie z radości, ponieważ za Panią K. ,firmującą markę swym nazwiskiem, mówiąc delikatnie nie przepadam, ale co tam, spróbowałam. Próbek starczyło na 4 użycia i okazały się one na tyle zachęcające, że nie zastanawiając się zbytnio nad tym co czynię zakupiłam pełnowymiarowe opakowanie balsamu rewitalizującego :) Zachwytom do tej pory nie ma końca i póki co jest to produkt, który na stałe wszedł do mojej pielęgnacji, próbuję różnych wariacji zapachowych, ale na razie króluje wersja otulająca :) A więc pierwszy plus dla kosmetyków naturalnych. ---> recenzja.

Później przyszedł czas na spotkanie z Biochemią Urody, a dokładnie z Pudrem Bambusowym, zwanym przeze mnie pieszczotliwie "bambuskiem". Ok, nie jest to produkt pielęgnacyjny, ale miał swój ogromny wkład w moje podejście do naturalnych specyfików. Wcześniej nie lubiłam się z pudrami, zapychały mnie i miałam wrażenie, że kiedy je nakładam wyglądam tak, jakbym na twarzy miała kilo zaprawy murarskiej. Niezaprzeczalnym plusem bambuska jest jego niekomedogenność, lekkość i bardzo naturalne wykończenie. Istny ideał, z którym nie rozstaję się po dziś dzień i biorąc po uwagę jego pojemność i wydajność, nie zużyję go do końca swojego życia :) Kolejny plus! ---> recenzja.

I w końcu przyszedł czas na kosmetyk, który zupełnie odmienił moje podejście do kosmetyków naturalnych - maseczka Catastrophe Cosmetic z Lush'a. Prawdziwe objawianie, które swoim działaniem wprawiło mnie w osłupienie. W tempie ekspresowym oczyściła moją twarz ze wszystkiego co tylko mogła, przywracając jej zdrowy koloryt, redukując błyszczenie do minimum. Do tej pory noszę po niej żałobę i jeśli uda mi się gdzieś za granicą dorwać salon Lush'a przywiozę cały zapas tej maseczki i ją zamrożę :) W końcu tytuł ulubieńca roku, do czegoś zobowiązuje. To nie był kolejny plus, to było sto plusów :D ---> recenzja.

Ostatecznie do zrewolucjonizowania mojej codziennej pielęgnacji przyczyniły się oleje: arganowy i kokosowy, które uratowały moje włosy, zniszczone przez źle nałożoną farbę (u fryzjera!), przywracając im blask, miękkość i sprężystość. 

Więcej nie trzeba mnie było przekonywać. Postanowiłam dokonać małej rewolucji i stopniowo przeszłam na pielęgnację kosmetykami naturalnymi. Obecnie poza żelami pod prysznic, smarowidłami do ciała (jak mi wyrośnie rybia łuska, albo chitynowy pancerz to zakryję się ubraniem :P) i kolorówką, staram się używać naturalnych mazideł. I widzę znaczną poprawę kondycji mojej cery i skóry dłoni, które są bardziej odżywione, mniej skłonne do podrażnień i zaczerwienień, na twarzy bardzo rzadko pojawiają mi się przykre niespodzianki. O włosach nie wspomnę, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy doprowadziłam je do stanu, w którym były przed feralnym farbowanie, co nie udało mi się przez pół roku używania drogeryjnych i aptecznych specyfików. Przekonałam się również, że tego typu kosmetyki wcale nie muszą rujnować portfela, wystarczy pogrzebać w internecie by znaleźć sklepy oferujące same dobroci z natury, za naprawdę przyzwoite pieniądze. Nie mam jednak obsesji, że wszystko, czego używam musi być w 100% naturalne, staram się zwracać szczególną uwagę na składy i wybierać te najbardziej wartościowe produkty :)

Teraz używam wymienionych poniżej kosmetyków:
Włosy:
- kosmetyczny olej arganowy z Pachnącej Krainy (klik),
- olej kokosowy z Pachnącej Krainy (niestety widzę, że nie jest już dostępny),
- szampon do włosów z olejem arganowym z Pachnącej Krainy (klik),
- szampon z olejem arganowym, wyciągiem z 12 ziół i keratyną Eco Receptura ze Starej Mydlarni (klik).

Twarz:
- lekki krem arganowy na dzień z Pachnącej Krainy (klik),
- krem na noc z olejem kokosowym, arganowym i migdałowym z Pachnącej Krainy (klik),
- kokosowe masełko do ust Organique Lip Balm (klik),
- puder bambusowy z Biochemii Urody (klik).

Dłonie:
- Otulający balsam do rąk od Pat&Rub (klik).

Notka powstała spontanicznie, a że jestem poza domem nie mogłam zrobić zdjęć produktów, dlatego Wam je podlinkowałam :) 

A Wy jakie macie stosunek do naturalnej pielęgnacji? O którym z wymienionych produktów chciałybyście przeczytać? A może macie swoich naturalnych ulubieńców?

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Świeżo Malowane Poniedziałki - Models Own HyperGel - Cornflower Gleam

Hej!

Nie wiem jak u Was, ale u mnie dzisiaj ciężko było dostrzec choć maleńki skrawek nieba, które od rana zasnute było ciężkimi, szarymi chmurzyskami. Ale to nic, bo mam dla Was dzisiaj kawałek nieba na pazurkach, czyli kolejny lakier Models Own z kolekcji HyperGel w kol. Cornwlower Gleam.


Co prawda kolor chabrowy kojarzy mi się z bardziej nasyconym odcieniem niebieskiego, ale nie będę czepiała się szczegółów, ponieważ Cornflower Gleam to przepiękny, chłodny odcień błękitu, który skradł moje serce od pierwszego swatch'a jaki zobaczyłam w sieci. I mimo, że nie czuję się najlepiej z niebieskościami na swoich dłoniach, tak Models Own nosił mi się znakomicie i zbierał mnóstwo komplementów zarówna za odcień jak i za połysk.

Użytkowo Cornflower Gleam jest podobny do swojej fioletowej siostry Lilac Sheen, trzeba się przyłożyć aby lakier na paznokciu wyglądał nieskazitelnie. W tym przypadku również należy położyć dwie cienkie warstwy lub jedną grubszą, aby kolor na paznokciach był jednolity. Wysycha dosyć szybko na szklisty połysk i nie bąbelkuje, chociaż na środkowym palcu dorobiłam się jednego, całkiem widocznego bąbla :)

Lakiery Models Own z kolekcji HyperGel (i nie tylko) dostaniecie na www.maani.pl.

To teraz czas na zdjęcia (światło dzienne):
(na zdjęciach: 1 warstwa Sally Hansen Nail Rehab X, 2 warstwy Models Own HyperGel w kol. Cornflower Gleam)





Jak Wam się podoba błękitna odsłona Modelki?

sobota, 5 kwietnia 2014

Yankee Candle - Runda 6 - Waikiki Melon

Cześć!

Ponieważ ostatnio zrobiłam niezły zapas nowości od YC postanowiłam zmierzyć się z zapachami, które kupione dawno temu wciąż czekały na swoją kolej. A że za oknem piękne słońce, sięgnęłam po Waikiki Melon, czyli egzotyczne połączenie melona z nutą pomarańczy.


Waikiki Melon to bardzo delikatny i świeży zapach. Rozpala się dosyć wolno, ale aromat jest bardzo przyjemny, owocowy, nieprzytłaczający, dość długo utrzymuje się w powietrzu. Czuję w nim więcej cytrusów niż melona, jednak to ta subtelna melonowa nuta nadaje zapachowi subtelności i świeżości. Ma w sobie coś orzeźwiającego, dzięki czemu będzie idealny na lato :)

Mimo, że jak już wspominałam jestem miłośniczką wszelkich jadalnych zapachów, to póki co YC zachwyca mnie swoimi owocowymi kompozycjami - Waikiki Melon to kolejny zapach, do którego niewątpliwie wrócę w przyszłości :)

A Wy? Preferujecie smakowite aromaty czy wybieracie jednak te lekkie i owocowe? Co myślicie o Waikiki Melon?

Pozdrawiam,
Ewa :)